LublinFoodie: comfort food czyli jesień w BelEtage

poniedziałek, września 18, 2017


Jako, że każda pora roku rządzi się swoimi prawami, jesień przynosi nam po pierwsze gorszą pogodę, po drugie doskonałą wymówkę, by walczyć z nią za pomocą jedzenia. Comfort food czyli jedzenie, które po prostu sprawia przyjemność: gęste zupy, kremowe sosy i bezczelnie słodkie desery – wszystko oczywiście w słusznych porcjach (bo przecież z jesienną chandrą nie da się walczyć małymi porcjami). Takie przykłady można znaleźć w jesiennej karcie restauracji BelEtage (Grand Hotel Lublinianka),  w której degustacji wzięłam udział wspólnie z Kingą z Małych Kulinariów
To miejsce z tradycją, mieszczące się w jednym z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych budynków Lublina – dawnej Kasie Przemysłowców Lubelskich, wzniesionej w 1900 roku.

Od lat kuchnią włada tutaj niepodzielnie szef Artur Góra, uznany autorytet na lubelskiej arenie kulinarnej. Jego motto można przeczytać na pierwszej stronie menu: „W mojej kuchni pierwszeństwo należy do świeżości i naturalności. Resztę stanowi pasja.” W niejednym wywiadzie przyznawał się do swojej drugiej pasji: ogrodu, z którego pochodzą składniki wielu potraw podawanych w restauracji BelEtage. I potwierdził to również podczas naszego spotkania :-) 

Szef Artur Góra, fot. Kinga - Małe Kulinaria

Menu sezonowe jest rozbudowane: dwie zupy, sałatki, kilka dań głównych – w tym duża różnorodność mięs (znalazło się miejsce również dla podrobów) i oczywiście danie wegetariańskie, a całość zwieńczają jeszcze dwa desery. A przecież normalnie można również zamawiać z obowiązującej, stałej karty – która też do skromnych nie należy… 

Co w środku? Jesienne przeboje wśród warzyw i owoców czyli dynia, grzyby, kapusta, buraki, śliwki. Oraz moje ukochane figi. Stąd mój dylemat w wyborze dań, ale o tym za chwilę. 

Na dobry początek otrzymałyśmy starter - w roli głównej całkiem interesujący pasztet, robiony oczywiście na miejscu. 

Zupa krem z dyni, ser kozi, chili

W przypadku zup wybór był prosty: wybrałam dyniową – ja po prostu bardzo lubię dynię w każdej postaci, o czym niejednokrotnie było już tutaj na blogu ;-)  I mimo, że zwykle lubię zamawiać te dania, których nie znam lub które są pracochłonne w samodzielnym przygotowaniu, chęć spróbowania pierwszej zupy dyniowej w tym sezonie przeważyła. Ale oczekiwania były również wysokie – w końcu według słów M. sama gotuję całkiem niezłą (#achtaskromność). 

Nie bardzo było się do czego przyczepić: zupa dyniowa nie była ani za gęsta, ani za rzadka, gorąca (ot, taki drobiazg, ale nie wiedzieć czemu często zupy w restauracjach docierają letnie) i ładnie podana. Przyprawiona chili, ale bynajmniej nie za ostra i z kozim serem. 

W przypadku dania głównego typy były dwa: albo „Pierś z kurczaka sous vide, pieczone figi, sos z orzechów nerkowca, puree z pasternaku” (te figi! i sos orzechowy - to nie mogło być złe) albo „Medaliony z cielęciny, gnocchi, sos ze szpinaku i pomidorów suszonych, mascarpone, Parmezan”  (tu od razu wyobraziłam sobie ten kremowy sos, który na pewno powstałby z tego włoskiego serka). 

Mój dylemat sprawnie rozwiązał Pan Grzegorz, który wspaniale opiekował się naszym stolikiem i polecił medaliony cielęce - brawa za sprawne "ogarnięcie" niezdecydowanego klienta! Figi zamówiłam na deser. 

Medaliony z cielęciny, gnocchi, sos ze szpinaku i pomidorów suszonych, mascarpone, Parmezan

Porcja, którą następnie mi przyniósł, mogłaby nakarmić słusznych rozmiarów mężczyznę, a ja zjadłam pół. I było mi z tego powodu trochę przykro, bo nie lubię marnować jedzenia, a już najbardziej na świecie nie lubię marnować dobrego jedzenia. Sos był tak kremowy jak myślałam, połączenie szpinaku z suszonymi pomidorami to prosty przepis na sukces, a te włoskie kluseczki były mięciutkie, podobnie jak mięso. 


Jestem blogerem kulinarnym =  #jemzimne 

Kwiat nasturcji, służący jako jadalna ozdoba (dla przypomnienia: cała nasturcja jest jadalna, nie tylko jej piękne kwiaty ;-)) pochodził prosto z ogródka szefa kuchni – fakt dodający co najmniej +10 do smaku.  Aż chciałoby się trochę więcej jakiś  innych liści, surowizny, może małej sałatki, która mogłaby trochę przełamać te kremowe smaki. 


Sernik na zimno, śliwki, pieczone figi

Najbardziej zaskakujący był dla mnie deser czyli „Sernik na zimno, śliwki, pieczone figi”, oczywiście porcja równie słuszna, co wcześniejsze –  czyli były dwa kawałki sernika. Ciasto  było aksamitne i trochę maślane w smaku – stawiałam, że zrobione z mascarpone. Ale nie:  sernik został po prostu przygotowany od podstaw, z mleka. Dobrze robiło mu towarzystwo owoców. 

Co więcej, od podstaw przygotowują tutaj również indyjski ser Paneer, wykorzystywany w „jesiennym” daniu wegetariańskim (Paneer Tikka Masala, ryż, marynowane buraczki, sos jogurtowy) – ta informacja zelektryzowała mojego wewnętrznego, domowego serowara, którego pierwsze podejście do tego sera dało rezultat czegoś, co ewentualnie – przy dużej wyrozumiałości  - można by uznać za mozzarellę… I to byłoby danie, po które chciałabym wrócić ;-) 


 Miejsce: BelEtage, IBB Grand Hotel Lublinianka, ul. Krakowskie Przedmieście 56, Lublin


-------------
Degustacja odbyła się w ramach Lubelskiej Blogosfery Kulinarnej  



Zobacz także

0 comments

Bardzo mi miło, że poświęcasz swój czas na komentowanie mojego pisania ;-) dzięki! ;-)

(*)

Zdjęcia na blogu są mojego autorstwa - przed skopiowaniem musisz zapytać o zgodę (+ ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych).

Należę do

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów Durszlak.pl Top Blogi

Popularne posty